Zapowiedź znakomitego starcia dwóch ikon japońskiego PRIDE dotarła do nas wczoraj z obozu rosyjskiej organizacji Legend Fighting Show. Najprawdopodobniej w listopadzie na moskiewskich Łużnikach w daniu głównym drugiej imprezy organizowanej przez tych promotorów zobaczymy pojedynek młodszego ze starooskolskich braci – kontrowersyjnego sambisty Alexandra Emelianenko (MMA 22-6) z legendarnym Chorwatem Mirko Filipoviciem (MMA 28-10-2, UFC 4-6). Informacja jest pewna, potwierdzona przez obie strony.Obu panów nie trzeba nikomu przedstawiać – spotkali się już ze sobą w 2004 roku na białym ringu w podtokijskiej Saitamie. Wtedy Cro Cop w nieco ponad dwie minuty swoim firmowym wysokim kopnięciem posłał na deski ówczesnego czołowego rosyjskiego ciężkiego. Od czasów legendarnego PRIDE drogi fighterów diametralnie rozeszły się.
Trzykrotny Mistrz Świata w Sambo Bojowym walczył głównie na rosyjskich ringach Bodog, M-1 Global czy ProFC z przeciwnikami nie kwalifikującymi się nawet do pierwszej dwudziestki rankingów królewskiej kategorii. Przy okazji licznych skandali i ekscesów petersburżanin w ubiegłym roku zakończył karierę, wyjechał do prawosławnego greckiego klasztoru, gdzie przemyślał swoje życie i rzekomo „nawrócił się”. Po sześciomiesięcznej pauzie, w maju zdecydował się ponownie zdjąć rękawice z kołka i w organizacyjnym debiucie promotorów z rosyjskiej Legend Fighting Show, bardziej jako uczestnik freakfightu niż sportowej rywalizacji błyskawicznie zdemolował AmerykaninaBoba Sappa (MMA 11-17). Przed rewanżem z Mirko Filipoviciem Rosjanin wystąpi przynajmniej raz, ponieważ już na czwartego lipca zapowiedziana została jego walka w klatce ProFC z anonimowym Brazylijczykiem Jose Rodrigo Guelke (MMA 15-9).
Z kolei uważany za jednego z najlepiej nokautujących w historii MMA (przyp. 28 wygranych, z czego 20 przez (T)KO) – Mirko Filipovic postawił sobie wysoką poprzeczkę i wybrał najlepszą ligę, czyli UFC. W pierwszym podejściu Chorwat nokautował Eddie’ego Sancheza i dość niespodziewanie przegrywał z Gabrielem Gonzagą i Cheickiem Kongo. Po japońskim epizodzie w ringu K-1 i Dream powrócił do organizacji Dany White’a, gdzie występował ze zmiennym szczęściem. Przegrywając na przełomie 2010-2011 roku trzy walki z rzędu, z Frankiem Mirem, Brendanem Schaubem i Roy’em Nelsonem (wszystkie przez TKO w trzeciej rundzie) zdecydował sie zakończyć karierę w MMA, natomiast w dalszym ciągu z sukcesami występował w formule K-1. Warto wspomnieć, że w ubiegłym roku zawodnik z Zagrzebia triumfował podczas K-1 World Grand Prix.